Newsweek Polska
10. lutego 2002 r.
Nr. 06/02, str. 56
Dariusz Stasik
Można ożywiać gospodarkę, żeby bolało, ale krótko i z dobrym skutkiem.
Można też ze znieczuleniem, ale wówczas trwa to długo, a rezultat jest
niepewny. Polski rząd wybrał to drugie.
Marek Belka od lat przyjaźni się z Lajosem Bokrosem, byłym ministrem finansów
Węgier, dziś jednym z dyrektorów Banku Światowego. Od czasu, gdy Belka został
szefem resortu finansów, sumiasty Węgier jest częstym gościem w Warszawie.
Doradza wicepremierowi, jak skutecznie reformować polską gospodarkę.
Belka lubi porównywać Polskę z Węgrami. Toteż gdy w ubiegłym tygodniu rząd ogłosił
program ożywienia gospodarki, stwierdził, że będzie on równie skuteczny jak ten
Bokrosa sprzed siedmiu laty.
Rząd stanął przed alternatywą: albo - idąc śladem Węgrów - reformować ostro
i głęboko, ryzykując strajki, albo robić to łagodniej, stopniowo, bez radykalnego
naruszania przywilejów społecznych, za to opóźniając efekt w postaci ożywienia.
Lektura rządowego pakietu pokazuje, że koalicja SLD-PSL wybrała drugi wariant. Za
taką decyzją przemawiają złe nastroje społeczne i kalkulacje polityczne. Wybór
węgierskiej ścieżki oznaczałby w perspektywie przegraną koalicji w zaplanowanych
na jesieñ wyborach samorządowych.
Reformy są konieczne, bo bez ożywienia gospodarki nadal będzie rosło bezrobocie,
zaczną się masowe bankructwa, aż w koñcu nadejdzie kryzys. To zaś będzie oznaczało
klęskę polityczną SLD. Rząd zamierza więc ostrożnie dozować dotkliwość reform,
licząc, że jego plan zostanie wsparty ożywieniem na światowych rynkach i ostrym
cięciem stóp procentowych.
Marek Belka przyznaje to bez ogródek - według niego PKB wzrośnie o 3 proc. w 2003
roku tylko pod warunkiem, że w 2002 r. stopy spadną o 4 punkty procentowe. Decyzje
Rady Polityki Pieniężnej to jednak zdarzenia przyszłe i niepewne. Opierając swój
program gospodarczy na działaniach Rady, na którą rząd nie ma wpływu, bo jest ona
konstytucyjnie niezależna, koalicjanci pokazują słabe strony swojego planu. Chyba
że uznamy za jego część pomysł PSL ograniczenia suwerenności Rady. Stosowny projekt
- straszak nadal leży w Sejmie, a jego użycie jest wciąż możliwe. Zwłaszcza że
ostatnia obniżka stóp o 1-2 punkty procentowe nie usatysfakcjonowała rządu. I Miller,
i Belka uznali ją za bardzo ostrożną, a szef ludowców Jarosław Kalinowski wprost
stwierdził, że nie wspiera ona w wystarczający sposób rządowego programu.
Liderów partyjnych stać na populizm, ale minister finansów powinien raczej posłuchać
uważniej węgierskiego przyjaciela, który twierdzi, że program ratowania gospodarki
nie może opierać się tylko na żądaniu poluzowania polityki monetarnej.
Rady Węgra mogą być bardzo cenne, bo skala naszych gospodarczych problemów
coraz wyraźniej zaczyna przypominać zapaść węgierską sprzed siedmiu lat. Gdy w marcu
1995 roku 40-letni wówczas Bokros obejmował tekę ministra finansów, węgierski deficyt
finansów publicznych wynosił 8,4 proc. PKB, a deficyt obrotów bieżących sięgał aż 9,4
proc. PKB. Rosło zadłużenie pañstwa, prywatyzacja utknęła w miejscu, a zagraniczni
inwestorzy szerokim łukiem omijali ziemię nad Dunajem.
Podobnie dzieje się teraz w Polsce: maleje liczba inwestycji zagranicznych, stanęła
prywatyzacja. No i mamy nadal niezreformowane finanse publiczne, co powoduje, że w
najbliższych dwóch latach deficyt budżetu będzie oscylował wokół 40 mld zł, a
zadłużenie pañstwa, które wynosiło w ubiegłym roku 40 proc. PKB, w 2006 roku może
wzrosnąć do konstytucyjnej granicy 60 proc. PKB. W Polsce główną przyczyną kłopotów
gospodarczych jest szybko rosnące bezrobocie (17,4 proc.) i gasnący wzrost gospodarczy,
który w 2001 r. wyniósł tylko 1,1 proc. - najmniej od 10 lat.
Takie wskaźniki makroekonomiczne zaniepokoiły już Fitch, znaną agencję ratingową,
wystawiającą krajom cenzurki gospodarczej wiarygodności. Jej przedstawiciele rozważają
obniżenie ratingu naszego kraju.
Na papierze treść rządowego programu pod nazwą "Przedsiębiorczość, rozwój, praca"
wygląda obiecująco: firmy będą mogły się rozwijać, absolwent znajdzie po szkole pracę,
ludzie dostaną tanie kredyty na mieszkania, a wszyscy będziemy jeździć po kraju nowymi
autostradami.
Żeby tego dokonać, trzeba mieć pieniądze, a tych w kasie pañstwa nie ma. Dlatego
naruszenie sfery socjalnej, którego tak chciałby uniknąć rząd, będzie konieczne.
Praktyka pokazuje, że to zadanie trudne, bo trzeba pokonać opozycję we własnym gronie.
Hamowany obawami przed negatywną reakcją polityków koalicyjnych, minister finansów w
swojej części pakietu gospodarczego odważył się jedynie wskazać dziedziny, z których
dałoby się wyciągnąć pieniądze. Pod lupą znalazły się: system orzecznictwa rentowego,
refundacja leków (wydatki kas chorych na ten cel w ubiegłym roku sięgnęły 4,6 mld zł,
o 800 mln więcej niż zakładano), system waloryzacji emerytur, ubezpieczenia rolnicze i
fundusze takie jak PFRON. Ale już konkretnych ustaleñ, nie mówiąc o projektach ustaw,
w pakiecie nie ma.
Najbliższe tygodnie upłyną więc Belce na przekonywaniu koalicyjnych partnerów do
zasygnalizowanych w projekcie rozwiązañ. Nie będzie mu łatwo, bo np. pożyczony z
programu Bokrosa pomysł wprowadzenia opłat za studia czy niektóre usługi medyczne
rząd z niesmakiem odrzucił. Belka "afront" przyjął. Dla Bokrosa byłoby to nie do
pomyślenia. Wyznawał zasadę: żadnych kompromisów, które mogłyby zmiękczyć reformy.
Jak cerber stał na straży swojego programu. Węgrzy zaczęli więc płacić za studia,
usługi medyczne, jak np. przewiezienie chorego karetką pogotowia. Ich pensje zostały
obniżone o 10 proc., a forint zdewaluowany. Większość z nich została pozbawiona
zasiłków rodzinnych i wychowawczych. Poszybowały ceny, np. energia zdrożała o prawie
70 proc. Radykalne reformy Bokrosa do tego stopnia przeraziły polityków, że dwóch
innych ministrów natychmiast podało się do dymisji.
Czas Balcerowiczów w Europie Środkowej jednak minął. Recepty polskiego rządu
są bardziej kompromisowe od tych, które wprowadzali Węgrzy. Podobnie jak tempo i metoda
ich wprowadzania.
Gdy gospodarka Węgier niebezpiecznie zaczęła zbliżać się do granic kryzysu, Bokros w
ciągu zaledwie miesiąca od objęcia fotela ministra finansów przygotował program jej
ratowania, a rząd przyjął go w dwa tygodnie. Wiele propozycji weszło w życie niemal
od razu.
Polska droga do wdrożenia reform jest dłuższa i bardziej wyboista, niż ta biegnąca
przez Nizinę Węgierską. Najbardziej zaawansowany pakiet pomocy dla przedsiębiorców ma
zostać przekuty na konkretne ustawy do połowy kwietnia. Potem trafi do Sejmu, gdzie
będzie poddany naciskom różnych lobby i koalicyjnym targom. Propozycji zmian w
strukturze wydatków budżetu można się spodziewać najwcześniej jesienią. Program
Millera ożywi więc gospodarkę najwcześniej za dwa lata.
Węgrzy dzięki szybkiej i bolesnej kuracji zaaplikowanej przez Bokrosa uporali się z
gospodarczymi problemami w kilka miesięcy. Już na koniec 1995 r. deficyt budżetu
okazał się niższy od zakładanego, spadł deficyt obrotów bieżących, ruszył eksport,
a na prywatyzacji budżet zarobił trzy razy tyle, ile się spodziewał. Węgierska
gospodarka rozwija się nawet mimo światowej recesji. W 2001 r. trzy razy szybciej,
niż polska.
Czy przygotowany przez rząd Millera pakiet ma szanse pchnąć gospodarkę do przodu jak
reformy Bokrosa? Mimo wszystkich niedoskonałości już ożywił nadzieje przedsiębiorców,
ekonomistów i wielu zwykłych ludzi. Ważne, by został jak najszybciej wprowadzony, a
jeszcze ważniejsze, by nie rozmył się po drodze w niepotrzebnych kompromisach.