Nowy Dziennik
9-10 kwietnia 2011 r.
Rozmawiali Anna Staszkiewicz-Piekut
i Tomasz Grodecki (PAP)
Jarosław Kaczyński wspomina tragiczny dzień 10 kwietnia 2010 r.
Jarosław Kaczyński na miejscu katastrofy w Smoleńsku w dniu 10 kwietnia 2010 r.
(Foto: PAP/Jacek Turczyk)
Część rodzin ofiar katastrofy udaje się 9 kwietnia z pielgrzymką do Smoleńska.
Czy w najbliższym czasie odwiedzi pan miejsce katastrofy, w której zginął pana
brat, prezydent Lech Kaczyński i jego żona Maria?
Nie, w Smoleńsku być może kiedyś będę, ale w tej chwili nie planuję. Dla mnie,
jeśli chodzi o kwestie sentymentalne, takim priorytetem jest Wawel, symboliczny
grób mojego brata w Warszawie i groby moich przyjaciół. Szanuję tych, którzy
chcą bywać w Smoleńsku, ale sam widzę to trochę inaczej.
Jak zapamiętał pan ostatnie spotkanie z bratem?
To było spotkanie w szpitalu. Ostatni raz w życiu się widzieliśmy stojąc nad
łóżkiem mamy w piątek wieczorem.
Również w dniu katastrofy rozmawiał pan z bratem...
Po tym, kiedy po raz ostatni widziałem brata, rozmawiałem z nim jeszcze późnym
wieczorem przez telefon, gdzieś koło północy. Taki był zwyczaj. Rozmawialiśmy
też, jak zwykle, o szóstej rano o zdrowiu mamy.
Rozmawialiśmy też, gdy brat był już w samolocie. Informował mnie, jak co dzień,
jaki był wynik obchodu lekarskiego. Zapytałem go, czy jest już w Smoleńsku.
Powiedział, że nie, że jeszcze lecą i że dzwoni z telefonu satelitarnego.
Bardzo rzadko go używał. Przypominam sobie, że wcześniej dzwonił do mnie
z niego raz, może dwa. Przeważnie kontaktował się ze mną już po wyładowaniu.
Brat powiedział mi, żebym się przespał, że wszystko jest w porządku. Pamiętam,
że użył słów "bo się rozpadniesz". W tym momencie przerwało rozmowę. Jakaś
techniczna przerwa. Nie przejąłem się tym.
Czy rozmowa przez telefon satelitarny dotyczyła innych spraw? Pojawiają się
takie informacje...
Tylko ktoś do szpiku kości zdemoralizowany może sądzić, że mogłem mojemu bratu
powiedzieć, żeby ryzykował życie. Trzeba naprawdę niezwykłego natężenia złej
woli, by coś takiego sugerować.
Był pan z przyjaciółmi, z politykami PiS na miejscu tragedii 10 kwietnia.
Relacjonują oni, że ciało prezydenta leżało na ziemi w błocie.
To było tak: nie leżało w błocie, leżało na skonstruowanych doraźnie noszach
zrobionych z jakiś kijów, było okryte. Obok stała taka porządnie wyglądająca
trumna, taka ozdobna dosyć. Oczekiwano na rozpoznanie zwłok. Byłem w strasznym
szoku, zobaczyłem martwego brata, a musiałem zalatwiać formalności, jakby
wymusić, żeby ciała nie zabierano do Moskwy. Początkowo było to trudne, bo
nie chcieli lub bali się uwierzyć, że rozpoznałem brata. Dopiero znak szczególny
— blizna na prawej ręce, o której powiedziałem — ich uspokoił. Myśl była taka,
żeby ciało ułożyć w trumnie i zabrać do samolotu, którym przylecieliśmy.
Wydawało się, że rozmowy przyniosą pozytywny rezultat, bo minister ds.
nadzwyczajnych Siergiej Szojgu się na to zgodził. Później Putin — mimo, że
był proszony — zmienił zdanie. Na to już nie mieliśmy żadnej siły, zajmował
się tym Paweł Kowal. Putin powiedział, że zna moją sytuację, że wie o sytuacji
mojej mamy.
Zgadza się pan z opiniami, że prezydentowi nie oddano należytego hołdu?
Sądzę, że gdy przybyła polska delegacja państwowa, powinno się ciało prezydenta
okryć biało-czerwoną flagą, postawić straże i pilnować, żeby ciało prezydenta
było odpowiednio traktowane. Jeśli chodzi o sekcję zwłok, jeżeli nawet uznać, że
Rosjanie musieli ją przeprowadzić, ciało można było przewieźć choćby karawanem.
Dopiero niedawno się dowiedziałem, że było przewożone ciężarówką. Nie byłem
jednak przy tym. Wierzę ralacjom.
A nie było propozycji spotkania ze strony premierów Tuska i Putina, którzy
wówczas też byli w Smoleńsku?
Była — żeby złożyć kondolencje. Ale, proszę wybaczyć, miałem ogromne wątpliwości, co
do tej katastrofy i mam je do dzisiaj. Wiedziałem, kto doprowadził do rozdzielenia
wizyt. Wiedziałem, że Putin nie życzył sobie spotkania z moim bratem. Nie widziałem
powodu, żeby odbierać od niego kondolencje.
Powiedział pan, że miał poważne wątpliwości do przyczyn katastrofy. Czy wtedy
pojawiła się myśl o zamachu?
Pojawiła się myśl przede wszystkim o tym, że jest zepsuty samolot. Powiedziałem to
10 kwietnia ministrowi Sikorskiemu: "To jest wynik waszej zbrodniczej polityki, bo
nie kupiliście nowych samolotów." Wiedziałem, że jest złe lotnisko, ale nie aż tak
źle. Nie wiedziałem, że jest zamknięte. Myśl, że coś jest nie w porządku, nasunęła
mi się po tym, jak otrzymałem wieść, że tupolew czterokrotnie podchodził do lądowania.
Znam mojego brata. Jakby samolot raz podchodził do lądowania i podejście by się nie
udało, zabroniłby dalszych prób. Znam też historię. Wiem, że Rosjanie, jeśli chodzi
o dezinformację, są bardzo sprawni.
Prokuratura wykluczyła w ubiegłym tygodniu, że przyczyną katastrofy mógł być zamach.
Traktuję to jako akcję propagandową. Prokuratura praktycznie nie ma żadnych materiałów, w
tym bardzo ważnych: takich, jak oryginały czarnych skrzynek czy wrak samolotu. Prokuratura
jest zbyt mało aktywna. Nie bije pięścią w stół, a powinna.
10 kwietnia na Wawelu obecna będzie Marta Kaczyńska, a także pański brat cioteczny. Czy
pana mama będzie brała udział w uroczystościach?
Nie. Nawet symbolicznego grobu w Warszawie. Liczę, że jak zrobi się ciepło, będę mógł
mamę zawieźć na Powązki samochodem. To wszystko. Niestety mama nie doszła do stanu,
który był przed chorobą.
Kto był autorem pomysłu pochowania pary prezydenckiej na Wawelu? Pojawiają się na ten
temat różne informacje, np. o spotkaniu w restauracji dziennikarzy z politykami PiS.
Nic nie wiem o spotkaniu w restauracji dziennikarzy z politykami PiS w tej sprawie.
Powiedziano mi, że nasz senator Zbigniew Cichoń rozmawiał z księdzem kardynałem
Stanisławem Dziwiszem i jest konkretna propozycja. Nie wiem, kto z nią wystąpił:
czy ksiądz kardynał, czy senator. Z mojego punktu widzenia zaczęło się to w ten
sposób. Kto spowodował, że senator rozmawiał z kardynałem, nie wiem.
Dlaczego nie weźmie pan udziału w uroczystościach państwowych rocznicy katastrofy?
Po prostu wybieram uroczystości, co do których szczerości nie mam wątpliwości.
Nie obawia się pan, że Polacy odczytają to inaczej? To jednak będą państwowe uroczystości
z obecnością najwyższych władz.
Zgniął mój brat, moja bratowa, wielu ludzi, z którymi byłem serdecznie związany. Polityk
też ma prawo do osobistych odczuć. Kiedy ginie najbliższy mi człowiek, to proszę wybaczyć,
ale nie będę się kierował względami politycznymi. W tej sprawie kieruję się sercem.