Recital Magdy Umer



Gazeta Wyborcza Stołeczna
26 kwietnia 2009 r.
Rozmawiała: Beata Kęczkowska
W Teatrze Polonia we wtorek 28 kwietnia - wieczór specjalny - recital Magdy Umer z okazji 40-lecia pracy artystycznej


Magda Umer, Wojciech Borkowski i Andrzej Poniedzielski na spotkaniu w Gazeta Cafe
Fot. Bartosz Bobkowski / AG

ROZMOWA Z MAGDĄ UMER
Beata Kęczkowska: Pani Magdo, czy to wypada w czasach kultu młodości przyznawać się, że świętuje pani jubileusz 40-lecia pracy? Co więcej, ogłaszać to w gazetach i na afiszach?

Magda Umer: Ja tego nigdzie nie ogłaszałam! I nigdy by mi nie przyszło do głowy, aby to świętować. To komuś innemu przyszło do głowy. I to w moim ulubionym teatrze! I to komuś tak bliskiemu! Człowiek człowiekowi zgotował ten los. Krysia najpierw chciała to przede mną ukryć. Chyba ze strachu.

Czy którąś z tych jubileuszowych dekad wspomina pani lepiej? Zdarza się pani spoglądać wstecz i oceniać, co było?

- Nie rozpamiętuję lat, w sensie zawodowym. Raczej niezwykłe chwile. Było ich sporo, w każdej dekadzie. Ale ze zdumieniem zauważyłam ostatnio, że w młodości tak często nie występowałam! Może dlatego, że kiedyś byłam dużo starsza, niż teraz?

W oficjalnej pani biografii (podawanej na stronie Teatru Polonia) pada zdanie: "Perfekcyjne połączenie wiersza, muzyki i aktorstwa w jej wykonaniu sprawiło, że upowszechniła się moda na piosenkę poetycką." Czuje pani ciężar odpowiedzialności za tę modę?

- Nie czuję, bo nie wydaje mi się, aby to była prawda. Przede mną i po mnie było wielu.

Jest pani wielką szczęściarą: trafiały do pani piosenki pisane przez mistrzów. Co wnieśli oni w pani artystyczne życie?

- A z tym się zgadzam bardzo chętnie! Śpiewałam piosenki mistrzów. Oni ukształtowali moją wrażliwość, pomagali żyć. Pisali dla mnie najwspanialsi autorzy tekstów i kompozytorzy. I myślę, że im właśnie i ich piosenkom zawdzięczam tak długie trwanie na scenie. Jeremiego Przybory i Agnieszki Osieckiej nie ma już na tym świecie, a ich piosenki się nie starzeją. Jeszcze większym szczęściem było to, że przyjaźniłam się z tymi niezwykłymi artystami przez długie lata. Będę za nimi tęsknić aż do śmierci. A mam wrażenie, że kiedy śpiewam ich piosenki, to sobie znowu trochę jesteśmy razem.

Czy jest piosenka, której pani dotąd nie zaśpiewała?

- Kiedyś Marek Grechuta napisał dla mnie muzykę do wiersza Jana Kochanowskiego "Śnie, który uczysz umierać człowieka". Dopiero teraz mam ochotę ją zaśpiewać.

Chciałabym także nagrać kilka piosenek studyjnie. Tych, które śpiewałam jedynie na koncertach. Na przykład "Miłość do panny przedwojennej" Jeremiego Przybory i Adama Sławińskiego.

Na pani recital bilety już dawno wyprzedane, niech więc pani tym zawiedzionym, co od kasy odeszli z kwitkiem, zdradzi, co pani wykona tego wieczoru? Może sobie puścimy z kaset albo płyt?

- Wykonam wyjątkowo piękne piosenki. Innych nie umiem.

W niedawno wydanej książce "Jak trwoga, to do bloga" wyznaje pani prosto i szczerze: "kocham bociany". Jak stan uczuć? Bo pora jakby sprzyjająca.

- Z bocianami zaczyna się co roku nowe życie. I co roku, kiedy odlatują do ciepłych krajów, pytam siebie: dlaczego ja tak nie mogę? Zazdroszczę im i czekam, aż wrócą. A stan uczuć? Podgorączkowy. Wiosenny. Jasny, jak słońce.

Czy przypadkowa jest koincydencja dat jubileuszowego recitalu i powrotu bocianów do rodzinnego kraju?

- Koincydencja z jednej strony przypadkowa, a z drugiej myślę, że Krysia nie składałaby mi żadnej propozycji artystycznej w zimie. Ona wie, że dla mnie to jest niedopuszczalna pora roku.